Kobra83 |
Wysłany: Wto 0:02, 04 Wrz 2012 Temat postu: Kolekcja Titanica NR 71 |
|
Spis Treści: Numer 6: kolejna szalupa na oceanie. Pani Smith wstawia się za mężem. Klejnot, który należy ocalić. Kolej na panią Brown.
Numer 6: kolejna szalupa na oceanie
Jednym z najskuteczniejszych w przekonywaniu pań do zajmowania miejsc w łodziach ratunkowych był Thomas Andrews. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, że zatonięcie „Titanica” nie jest już kwestią godzin, lecz minut i że w szalupach nie ma miejsca dla wszystkich. Bez chwili wytchnienia przechodził od jednej grupki do drugiej i z właściwą sobie uprzejmością zachęcał:
- Drogie panie, proszę się pośpieszyć. Nie ma chwili do stracenia! Proszę już nie czekać i nie tracić czasu na wybieranie szalupy! Proszę wchodzić, odwagi. Proszę nie zwlekać!
Choć powodów do obaw nie brakowało, tłum pasażerów był niezwykle spokojny i ściśle stosował się do wydawanych rozkazów. Do tego stopnia, że Lightoller uznał za stratę czasu pójście po broń do kabiny Murdocha. Udał się tam bez niepotrzebnych dyskusji wraz kapitanem i dwoma oficerami wyższego stopnia, Wildem i Murdochiem, jednak w głębi duszy nie mógł zrozumieć, dlaczego tracili tyle cennego czasu na coś tak bezużytecznego jak uzbrojenie się, zważywszy, że pasażerowie zachowywali spokój i cierpliwość i nic nie wskazywało na to, by mogło dojść do wybuchu histerii usprawiedliwiającej użycie broni. Z drugiej strony doskonale wiedział, że podstawową cechą dobrego oficera jest posłuszeństwo wobec przełożonych. Dlatego przekonując panie do wchodzenia do szalup ratunkowych, dokładnie trzymał się rozkazu Smitha:
-Najpierw kobiety i dzieci - powtarzał.
Lightoller czuwał nad pracą żurawików Welina i regulował przepływ pasażerów, a Smith czuwał w pobliżu, nadzorując operacje na tej burcie.
Pomyślna wiadomość na temat dostrzeżenia jakiejś jednostki w pobliżu „Titanica” roznieciła w sercach oficerów iskrę nadziei, ale zarazem stała się czynnikiem utrudniającym pasażerom opuszczanie luksusowego transatlantyku. Lightoller musiał teraz stawić czoła rosnącej nieufności pań i jeszcze bardziej zdecydowanemu oporowi wobec powtarzanych wielokrotnie zachęt do zajmowania miejsc w pierwszej klarowanej po tej stronie szalupie, oznaczonej numerem 6, czekającej prawie na wysokości wielkiej klatki schodowej pierwszej klasy.
Jeden z żurawików na lewej burcie "Titanica" sfotografowany przez kamery ekspedycji Roberta Ballarda.
Pani Smith wstawia się za mężem
Po zderzeniu „Titanica” z górą lodową pani Mary Eloise Smith pozostała w łóżku, natomiast jej mąż, Lucian Philip udał się na rekonesans po statku. Po kwadransie wrócił, a jego spojrzenie zdradzało, że coś jest nie w porządku.
-Stoimy, bo zderzyliśmy się z górą lodową - powiedział powoli, starając się nie okazywać niepokoju. - Nie ma żadnego niebezpieczeństwa, ale będziemy w Nowym Jorku parę dni później. Z nadmiaru ostrożności kapitan chce, by wszystkie panie wyszły na pokład szalupowy.
I tak, niemal łagodnie, dla Mary Eloise rozpoczął się koszmar tej nocy. Nie zdawała sobie do końca sprawy z niepokoju męża, toteż bez pośpiechu zaczęła się szykować do wyjścia z kabiny. Nawet o tej porze nie mogła pokazać się publicznie bez stosownej toalety. Włożyła ciepłą, wełnianą suknię, otuliła się szalem, a na wierzch zarzuciła żakiet i płaszcz. Wraz z mężem weszła na pokład szalupowy, jednak w tym momencie przyszło jej do głowy, że nie zabrała ze sobą żadnej biżuterii. Chciała wrócić do kabiny, ale mąż łagodnie zatrzymał ją i przekonał, by wraz z innymi pasażerami udała się na pokład szalupowy.
Pani Mary Eloise Smith jako pasażerka "Titanica" przetrwała tą tragedię. W swej biografii Eloise piszę, że w jednym tylko 1912 roku przeżyła wszystkie najważniejsze wydarzenia swego życia: zadebiutowała w towarzystwie, zaręczyła się, wyszła za mąż, urodziła syna i została wdową.
Lightoller bezustannie zapraszał panie do zajmowania miejsc w łodziach ratunkowych. Te wezwania sprawiły, że państwo Smith czuli się z każdą chwilą bardziej zaniepokojeni. Na szczęście Mary Eloise dostrzegła kapitana, który mocnym głosem wydawał rozkazy przez megafon, chcąc przekrzyczeć huk pary wydostającej się przez zawory w kominach. Mary nie miała najmniejszego zamiaru ani na chwilę rozstawać się z mężem. Zebrała się więc na odwagę i ruszyła do kapitana. Zaczęła mu tłumaczyć, że poza mężem nie ma nikogo i że bez niego zostanie na świecie całkiem sama. Wreszcie poprosiła, by kapitan pozwolił jej mężowi towarzyszyć jej w łodzi. Smith nie zwrócił na te słowa najmniejszej uwagi i dalej powtarzał przez megafon:
-Najpierw kobiety i dzieci!
Lucian Philip Smith obserwował tę scenę z boku. Teraz zbliżył się do kapitana Smitha i rzekł:
-Proszę się nie martwić panie kapitanie. Ja ją zaprowadzę do lodzi.
Po czym zwracając się do żony, zdecydowanym tonem wyjaśnił:
-Nigdy nie pozwoliłem sobie na to, by żądać od Ciebie posłuszeństwa, ale tym razem jestem do tego zmuszony. Nie mogę postąpić inaczej. To, że najpierw do szalup wchodzą kobiety
i dzieci to tylko pokładowa procedura. Ten statek to najbezpieczniejszy statek na świecie. Nikt z nas nie jest w niebezpieczeństwie.
Mary Eloise nigdy dotąd nie słyszała u swego męża takiej stanowczości, więc nie miała odwagi dalej nalegać. Zapytała tylko:
-Czy to prawda?
-Tak - odrzekł Lucian, łagodnie, lecz stanowczo. Zaprowadził ją do szalupy numer 6 i pocałował na pożegnanie.
Inny mąż, Tyrrell Cavendish, namiętnie całował swoją młodą żonę, Julię. Żeby nie było jej zimno, okrył ją dodatkowo własnym płaszczem. Patrzył przez chwilę w jej oczy, by odcisnąć sobie w pamięci łagodny owal jej twarzy.
Po chwili jeszcze raz chwycił ją w ramiona i znowu pocałował. Później, nie mówiąc ani słowa, oddalił się i zniknął w tłumie na pokładzie.
Pani Cavendish nie została jednak całkiem sama, ponieważ w szalupie ratunkowej towarzyszyła jej służąca, Eleanor Barber, zwana Nellie.
W miarę upływu czasu ewakuacja stawała się coraz trudniejsza, m.in. dlatego, że najbardziej doświadczeni marynarze musieli opuścić "Titanica", by dowodzić szalupami ratunkowymi. Do tego dochodziło niezdecydowanie pasażerów, wskutek którego spuszczano na morze szalupy wypełnione tylko w połowie. Fakt, że pasażerowie nie postrzegali sytuacji jako tragicznej z jednej strony zapobiegł wybuchowi paniki, ale z drugiej, paradoksalnie, przeszkodził w uratowaniu większej liczby pasażerów.
Madame Berthe Antoninę Mayne podróżująca „Titanikiem” pod pseudonimem Madame de Villiers, nie przygotowała się równie starannie jak pani Smith. Teraz, w szalupie, drżała z zimna w koszuli nocnej, w pośpiesznie narzuconym na wierzch płaszczu, bez pończoch i w pantoflach. Niektórzy pasażerowie nie chcieli nawet słyszeć o rozstaniu ze współmałżonkiem. Tak było w przypadku państwa Meyer. Kiedy weszli na pokład i usłyszeli, że do szalup mają wchodzić tylko kobiety i dzieci, pani Leila Meyer stwierdziła zdecydowanie, że nie opuści męża. Jej postawa była zresztą całkowicie zrozumiała.
Dla Meyerów, w odróżnieniu od większości pasażerów pierwszej klasy, podróż do Europy nie była przyjemnością. Leila udała się tam na pogrzeb ojca, Andrew Saksa. Ceremonia odbyła się 9 kwietnia i zaraz potem państwo Meyer chcieli wrócić do Nowego Jorku, toteż zaokrętowali się na pierwszy parowiec. Pogrążona w bólu po stracie ojca Leila nie chciała nawet słyszeć o rozstaniu z mężem, choćby miało to być rozstanie chwilowe. Nie chcieli dyskutować na ten temat publicznie, toteż wrócili do kabiny, by tam spokojnie omówić tę sprawę. Ostatecznie Edgar Meyer zdołał przekonać żonę, by wsiadła do łodzi, przypominając jej o dwuletniej córeczce, która została w domu, w Nowym Jorku.
Klejnot, który należy ocalić
Lęk przed śmiercią zaczynał ogarniać serca pasażerów „niezatapialnego” transatlantyku, wywołując bardzo różne reakcje. Postawa wobec śmierci zależała od wieku, a także od myśli o bliskich, jak w przypadku Leili Meyer.
Helen Churchill Candee urodziła się w Nowym Jorku w 1859 roku. Wracała do swego rodzinnego Waszyngtonu wspaniałych wakacjach w siodle spędzo- nych we Francji i w Italii. Zgodnie z poleceniem stewarda założyła kamizelkę ratunkową, ale w głębi serca była przekonana, że nadszedł jej koniec. Robiła wszystko, co jej kazano, ale czuła, że w tym trudnym momencie opuszczają ją siły.
W Zamknęła kabinę na klucz i ruszyła po V schodach na pokład szalupowy. Pogrążona W w myślach o śmierci starała się biec jak najszybciej, jednak jej 53 lata i paraliżujący lęk sprawiały, że ledwie dyszała. Na szczycie schodów stal architekt Edward Austin Kent. Widząc zmęczenie swojej znajomej, podał jej ramię i pomógł pokonać ostatnie stopnie. Helen była mu za tę pomoc bardzo wdzięczna. Odebrała ją wręcz jako znak Opatrzności.
Pani Helen Churchill Candee podróżowała "Titanikiem" samotnie, toteż wkrótce znalazła się pod opieką dżentelmenów, którzy pomogli jej także w chwili opuszczenia statku. Jednemu z nich, architektowi Edwardowi Kentowi, powieżyła cenny klejnot rodzinny.
Kiedy weszli na pokład, zatrzymała się na chwilę. Wyznała otwarcie, że czuje, iż nie przeżyje tej ciężkiej próby. Po czym oświadczyła Kentowi, że chce mu powierzyć cenną kameę, która w przeciwnym razie skończy razem z nią na dnie oceanu. Poprosiła, by zwrócił klejnot jej matce. Architekt odmówił, stwierdzając, że z pewnością ma jeszcze mniejszą szansę na przeżycie. Pani Candee jednak z uporem trwała przy swoim. Nie oczekiwała logicznych wyjaśnień, bo w tym momencie nic nie mogło rozwiać jej obaw. Zgodziła się, by Kent zaprowadził ją do szalupy, ale zarazem niemal siłą wepchnęła mu klejnot do kieszeni.
Kolej na panią Brown
Opuściwszy swoją kabinę na pokładzie D, Emma Eliza Bucknell dołączyła do przyjaciółki, Margaret Brown. Ta znalazła czas, by ubrać się w elegancką suknię z czarnego pluszu z białymi, jedwabnymi wykończeniami. Teraz miała ochotę powrócić do rozmowy przerwanej przed mniej niż dwiema godzinami, kiedy szły spać.
- A nie mówiłam, że coś się stanie! Nie mówiłam?
Złowieszczym szeptem przyjaciółce o swoich złych przeczuciach, nie tyle po to, by dowieść, że miała rację, ile po ty, by w jakiś sposób pozbyć się strachu przed czekającą je niewiadomą. Margaret nie odpowiedziała. Poprawiła karakułową etołę zarzuconą na czarny, fłauszowy płaszcz. Na wierzch założyła kamizelkę ratunkową. To nie była pora na dyskusje. Należało postępować dokładnie według rozkazów kapitana i mieć nadzieję, że człowiek z jego doświadczeniem wie, co robić w tak dramatycznej sytuacji.
Ilustracja, która ukazała się na łamach "Ilustrated London News" 4 maja 1912 roku. Oparta na świadectwie jednego z uratowanych pasażerów przedstawia jeden z najbardziej tragicznych epizodów katastrofy "Titanica": ewakuację kobiet i dzieci i rozstanie rodzin, które dla wielu stało się rozstaniem na zawsze.
Ludzie wokół nich nadal przestrzegali form towarzyskich, podobnie jak w czasie poprzednich czterech dni rejsu. Tu i ówdzie stały małe grupki i dawał się słyszeć gwar przyciszonych, spokojnych rozmów. W salonie orkiestra wygrywała synkopowane rytmy, podtrzymując atmosferę beztroski. Nic zdawało się nie wskazywać na to, że oto rozgrywa się tragedia, a jeśli już ktoś - jak Emma Bucknell - czuł, że sprawy mają się niedobrze, zatrzymywał to dla siebie. Pozornie wszystko było w porządku, bez żadnych wybuchów histerii.
Niektórzy pasażerowie pierwszej klasy, m.in. major Archibald Willingham Butt, Francis Davis Millet i Clarence Bloomfield Moore, wrócili do palarni i usiedli wygodnie w fotelach, pozornie zupełnie nie zważając na to, co działo się na pokładzie szalupowym i na niższych pokładach. Być może chcieli pokazać, że strach ich nie dosięgnie, że są ponad wszelkie lęki i nawet w obliczu śmierci potrafią zachować właściwą wyższym sferom nonszalancję.
Zgromadzeni na pokładzie mężczyźni ofiarowywali swe usługi samotnym paniom. Prowadzili je do szalup i kiedy zajęły miejsca na ławeczkach, okrywali kocami. Potem żegnali się z nimi i odchodzili w poszukiwaniu innych kobiet, którym należałoby pomóc. Sprawiało to wrażenie jakiegoś dziwnego współzawodnictwa dżentelmenów, którzy sami, zgodnie z kategorycznym rozkazem kapitana Smitha, nie mieli prawa wchodzić do szalup. Lightoller zdawał sobie sprawę z tego, że czas płynie nieubłaganie. Było już za pięć pierwsza, a jeszcze żadna szalupa nie została opuszczona na morze. Lightoller ściśle stosował się do rozkazu kapitana Smitha, wskutek czego w szalupie numer 6 zajęto dotychczas tylko 17 miejsc. Były to wszystko pasażerki pierwszej klasy z trzema służącymi.
Pani J.J. Molly Brown była jedną z najbardziej znanych postaci na "Titanicu". Słynna z powodu swego urozmaiconego życia (uczestniczyła nawet w gorączce złota), po zatonięciu "Titanica" zyskała ogromną popularność.
Marynarze byli potrzebni na pokładzie, Lightoller postanowił więc, że do łodzi będą każdorazowo wsiadać tylko dwaj członkowie załogi. W tym przypadku dał rozkaz obserwatorowi Frede- rickowi Fłeetowi i Robertowi Hichensowi. Fłett był tym obserwatorem, który jako pierwszy dostrzegł górę lodową przed dziobem „Titanica”, natomiast Hichens w chwili zderzenia stał przy kole sterowym.
Lightoller nie chciał już tracić czasu. Obawiał się, że żurawiki nie wytrzymają ciężaru szalup z sześćdziesięcioma pięcioma pasażerami, toteż dal rozkaz opuszczania łodzi, powierzywszy przedtem dowodzenie nią Hichensowi. Margaret Brown, niezwiązana z żadnym mężczyzną na pokładzie „Titanica”, pomogła pewnej Belgijce wejść do szalupy numer 6 i teraz szła w kierunku innych szalup, żeby zobaczyć, czy ktoś nie potrzebuje jej pomocy. Zatrzymali ją dwaj mężczyźni, którzy uprzejmie, acz stanowczo, skłonili ją do wejścia do spuszczanej właśnie szalupy numer 6.
-Pani też musi tam wejść - nalegał jeden z nich, kiedy pomagali jej zsunąć się wzdłuż burty za balustradą.
Lucian Smith wychylił się, by po raz ostatni pożegnać się z żoną. Przesłał jej pocałunek i dodał troskliwie:
-Trzymaj ręce w kieszeniach.
Jest bardzo zimno!
W następnym numerze między innymi: W szalupach: więcej mężczyzn niż kobiet. Zaczyna się wyścig z czasem.
Źródło: "Titanic" zbuduj sam. Kolekcja Hachette. |
|