Kobra83 |
Wysłany: Pon 0:02, 16 Lip 2012 Temat postu: Kolekcja Titanica NR 46 |
|
Spis Treści: Piątek 12 kwietnia: na Atlantyku. Świt nowego dnia. Dzień kapitana Smitha. Opowieść z dreszczykiem.
Piątek 12 kwietnia: na Atlantyku
Przez cały czwartek radiotelegrafiści odbierali depesze sygnalizujące obecność gór lodowych na trasie „Titanica”. Zaraz po odebraniu informacje przekazywano oficerowi pełniącemu wachtę na mostku. Natomiast późnym wieczorem przyszła kolej na biuletyn informacyjny z najnowszymi wiadomościami prasowymi nadawany regularnie przez Marconi International Marinę Company.
Pokładowi radiooperatorzy mieli do dyspozycji specjalne wykresy, na podstawie których mogli stwierdzić, z jakimi jednostkami mogą nawiązać łączność.
Sygnał pochodził z lądowej bazy w Poldhu w Kornwałii, w której zainstalowano urządzenia nadawcze o dużej mocy i zasięgu aż po wybrzeże Ameryki. Wieczorną wachtę przy telegrafie pełnił John George Phillips. W skupieniu wsłuchiwał się w sygnały w słuchawkach, wyłapując słowa nadawane w eter w rytmie osiemnastu na minutę. Transmisja biuletynu informacyjnego Marconi Company trwała około trzydzieści minut. Przez cały ten czas Jack, jak nazywano Pillipsa, skrupulatnie notował wszystko w zeszycie. Sporządzane przezeń zapiski miały stanowić podstawę notatek i artykułów w piątkowym wydaniu „Atlantic Daily Bulletin”. Praca szła mu sprawnie, ponieważ bliskość wybrzeża Europy gwarantowała dobry odbiór sygnałów nadawanych alfabetem Morse’a. Po zakończeniu biuletynu radiostacja w Poldhu zaczęła nadawać depesze adresowane do poszczególnych statków. Kiedy i ta część transmisji dobiegła końca, starszy radiooperator „Titanica” zajął się nawiązywaniem łączności z innymi jednostkami pływającymi, nadawaniem i odbieraniem depesz.
Tak minął czas do drugiej w nocy, kiedy to słuchawki przejął kędzierzawy asystent Phillipsa, młodszy radiooperator Harold Bride. Udzielając ostatnich wskazówek, Phillips, zmęczony, ale zadowolony, myślał już tylko o tym, jak padnie na koję w maleńkiej kabinie wydzielonej za radiostacją i pogrąży się we śnie. Bride podjął pracę w tym miejscu, w którym przerwał ją jego zwierzchnik i podobnie jak on w skupieniu zagłębił się w nasłuchiwaniu magicznych sygnałów. Dla niego były one czymś więcej niż tylko zwykłym wystukiwaniem. Były melodiami snującymi opowieści o spotkaniach statków gdzieś na bezkresnych wodach oceanu, a także o wydarzeniach na dalekich lądach. Zresztą lądu zaczynało mu już trochę brakować, choć przed rozpoczęciem rejsu z niecierpliwością oczekiwał chwili, gdy znajdzie się na oceanie. Nie była to być może prawdziwa tęsknota, lecz raczej potrzeba kontaktu z własnym światem, szukanie potwierdzenia, że nieprzerwana wymiana informacji pozwoliła przezwyciężyć atawistyczne uczucie samotności na morzu. Możliwość nawiązywania łączności ze światem dawała mu poczucie bezpieczeństwa, bowiem w pozornie anonimowych sekwencjach kropek i kresek alfabetu Morse’a wyczuwał coś osobistego. Jego wrażliwe, wyczulone ucho potrafiło rozpoznać rękę operatora, który przyciskając we właściwy sobie sposób klucz telegraficzny wnosił do transmisji coś od siebie: własną siłę, delikatność i rytm. Dzięki temu Bride potrafił rozpoznać kolegów z kursu „blaszanego tabernakulum”, jak nazywano szkołę Marconiego lub radiooperatorów poznanych na innych statkach. Między jedną a drugą depeszą znajdował nawet czas, by wysyłać pozdrowienia. Posługiwał się w tym celu techniką, którą wciąż doskonalił pod okiem Philłipsa, a polegającą na używaniu możliwie najmniejszej liczby słów, a nawet tylko pierwszych liter wyrazów. I tak, w odpowiedzi na pytanie, skąd nadawana jest transmisja, Bride, dumny z tego, że znajduje się na największym i najpiękniejszym parowcu świata, odpowiadał „QRA MGY”, czyli „moja stacja nazywa się «Titanic»”.
Ogrzewana i komfortowa pływalnia przeznaczona dla pasażerów pierwszej klasy była jedną z największych atrakcji na pokładzie "Titanica". Kiedy tylko opadły pierwsze emocje związane z poznawaniem transatlantyku, liczni goście, zwłaszcza młodzi i lubiący sport, zaczęli przychodzć na pokład F, by zakosztować przyjemności pływania w czasie żeglugi.
Świt nowego dnia
Noc mijała szybko, później trochę wolniej. Wreszcie za rufą „Titanica” zaczęło świtać. Jasna plama na horyzoncie powoli się powiększała, zalewając powierzchnię oceanu i błękit nieba. Uśpiony transatlantyk budził się do życia. Zaczynała się poranna krzątanina. Marynarze zabierali się do porządkowania, mycia pokładów i polerowania mosiężnych okuć. Statek miał lśnić czystością, już wkrótce bowiem spodziewano się kolejnej inwazji pasażerów, którzy korzystając z ładnej pogody, spędzali większość czasu na pokładach spacerowych. Uwijali się już także kelnerzy, by zdążyć na czas z nakryciem stołów do śniadania.
O ósmej rano rozległ się dźwięk dzwonka, obwieszczający, że śniadanie jest gotowe. Zmiana Bride’a dobiegła końca. „Titanic” znajdował się już na otwartym Atlantyku. Płynął z prędkością dwudziestu jeden węzłów. Postój w Irlandii, który miał miejsce poprzedniego dnia w południe, miał być ostatnim postojem na trasie, przewidywano więc, że prędkość tę uda się utrzymać przez cały rejs. Dziób „Titanica” pewnie parł do przodu, podnosząc dwie spienione fale po prawej i lewej stronie kadłuba. Ocean był spokojny, co dobrze wróżyło na cały rejs, którego powodzenie zależało w dużej mierze od pogody na Atlantyku.
W czasie śniadania sprzedawano „Atlantic Daily Bulletin”. Ciekawscy chciwie rzucali się na jego stronice w poszukiwaniu ostatnich plotek, które można by powtórzyć, wzbogacając być może o nowe szczegóły. Niemniej szym powodzeniem biuletyn cieszył się wśród ludzi interesu, którzy sprawdziwszy notowania na najważniejszych giełdach, czym prędzej depeszowali do swych firm, przekazując dyspozycje sprzedaży lub zakupu wybranych akcji.
Potrzebę utrzymania się w formie i uprawiania sportu nawet nawet w czasie rejsu przez Atlantyk odczuwało bardzo wielu pasażerów, zwłaszcza tych najzamożniejszych, przywiązujących dużą wagę do wyglądu. Dlatego wszystkie najważniejsze kompanie żeglugowe urządziły na pokładach transatlantyków siłownie wyposażone w nowoczesne urządzenia do ćwiczeń, a także zatrudniły wyszkolonych instruktorów.
Zaraz po śniadaniu pasażerowie przygotowali się do czekającego ich kolejnego dnia beztroski. Ci, którzy obawiali się, że w czasie obiadu nie dopisze im apetyt, rozpoczynali długie spacery po pokładach, rozkoszując się świeżym, orzeźwiającym morskim powietrzem. Usytuowane na dole, na pokładach G i F, squash, basen i łaźnie tureckie zostały wkrótce opanowane przez pasażerów. To samo dotyczyło siłowni, w której zebrali się pasażerowie najbardziej dbający o formę. Nie zabrakło oczywiście i takich, którzy ponad wszystko przedkładali odpoczynek w wygodnych leżakach i wygrzewanie się w ciepłych promieniach wiosennego słońca.
Do akcji ruszyli też gracze, gotowi podjąć przerwane poprzedniego dnia partie brydża. Niektórych pasażerów ogarnęła taka gorączka gry, że rezygnowali z posiłków, zadowalając się zwykłym sandwiczem przyniesionym do stolika przez kelnera. O dziwo, w grupie „leniwych” znalazł się także major Archibald Gracie, który zatopił się w lekturze interesującej książki pożyczonej z doskonale wyposażonej pokładowej biblioteki. Wieczorem natomiast poświęcił się życiu towarzyskiemu. Korzystając z okazji, chciał nawiązać nowe znajomości wśród pasażerów pierwszej klasy, ale nie gardził też starymi znajomymi, z którymi chętnie gawędził, popisując się swą erudycją. Było to wbrew jego zwyczajom, bowiem w czasie poprzednich podróży przez ocean był niezwykle aktywny i w trosce o formę odbywał niekończące się spacery po pokładach lub ćwiczył w siłowni. Jednak tego piątkowego ranka pozwolił się uwieść atmosferze transatlantyku przypominającej atmosferę luksusowego hotelu.
Scenka z życia na pokładzie "Titanica" z archiwum fotograficznego ojca Browne'a. Zdjęcie wykonane na pokładzie A ukazuje kilku mężczyzn z rozbawieniem przyglądających się zabawie małego pasażera. Dzieci podróżujące "Titanikiem" bardzo szybko uznały, że duże pokłady są wymarzonym miejscem do zabawy.
Niespotykana cisza na oceanie, który - jak wiedział z doświadczenia - potrafił być groźny, sprawiła, że zdawało mu się, iż nie jest w podróży, lecz w bajkowym hotelu nad brzegiem morza.
Dzień kapitana Smitha
Dzień pracy kapitana Johna Smitha rozpoczął się zaraz po śniadaniu wysłuchaniem raportu pierwszego oficera i pierwszego mechanika. Później Smith odebrał raporty intendenta, lekarza i szefa obsługi pokładowej. Potem, ubrany w galowy mundur, wyruszył na inspekcję całego statku, w czasie której odwiedził wszystkie pomieszczenia, od najwyższego pokładu po kotłownie, od dziobu po rufę. Inspekcję taką odbywano na wszystkich statkach White Star Line przez cały tydzień z wyjątkiem niedzieli, kiedy to kapitan uczestniczył w nabożeństwie. Przed obiadem kapitanowi przekazano telegram od kapitana Murraya, komendanta „Empress of Britain”: „Wraz z oficerami przesyłam pozdrowienia i życzę «Titanicowi» szczęśliwej podróży”. Smith kazał od razu odpowiedzieć na tę grzecznościową depeszę.
Było już południe i oficerowie pokładowi skierowali sekstansy na słońce w zenicie, by wyznaczyć współrzędne geograficzne statku. Pomiary potwierdziły dane nanoszone na mapy nawigacyjne. Obliczono dystans pokonany w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, włącznie z postojem w Queenstown. Okazało się, że „Titanic” przebył 464 mile morskie, osiągając średnią prędkość 19,3 węzła. Zgodnie z przyjętym zwyczajem informację powieszono w palarni, gdzie wzbudziła ona niemałe zainteresowanie. Panowie z powagą omawiali zakłady poczynione przed wyjściem w morze i zawierali następne. Dane podane do wiadomości pasażerów uwzględniały zmianę szerokości geograficznej, która powodowała nadrobienie pięciu godzin na całej trasie do Nowego Jorku. Czas ustawiano na bieżąco, codziennie cofając wskazówki pokładowych zegarów. Po południu łączność z „Titanikiem” nawiązał parowiec „Touraine” pływający pod banderą francuską. O dziewiętnastej kapitan Caussin powiadomił o obecności pola lodowego, a potem drugiego pola z dwoma górami lodowymi i wraku. Kapitan Smith podziękował mu, podał swoją pozycję i przekazał informacje na temat sytuacji pogodowej. Łączność utrzymano do godziny dwudziestej pierwszej.
Po opuszczeniu wybrzeża Irlandii "Titanic" wziął kurs na północ, toteż temperatura zaczęła się stopniowo obniżać. Mimo to wielu pasażerów, nie bacząc na chłód, dalej spacerowało po odkrytych pokładach, oczywiście w cieplejszych okryciach.
Opowieść z dreszczykiem
W czasie kolacji 12 kwietnia przy stole dziennikarza Williama Thomasa Steada zebrał się tłumek. Przyczyną zgromadzenia była opowieść, którą Stead - jak zawsze tryskający humorem i lubiący zwracać na siebie uwagę - ciągnął powoli z należnym mistrzostwem. Opowieść dotyczyła jego podróży po Egipcie,
a konkretnie odnalezienia starożytnego grobowca z sarkofagiem. Podróżnicy postanowili wówczas rozszyfrować hieroglificzną inskrypcję na sarkofagu nieznanego człowieka, którego dane im było oglądać w formie mumii. Na podstawie szczegółowych badań i porównań z innymi inskrypcjami z tego samego okresu Stead doszedł do wniosku, że inskrypcja jest przekleństwem, a tego, kto znajdzie mumię, zdoła odczytać inskrypcję i zdradzi jej treść innym, w krótkim czasie czeka tragiczna śmierć. Jakby tego było mało, na zakończenie opowieści Stead, pragnąc za wszelką cenę udowodnić słuchaczom, że nie jest przesądny, zwrócił ich uwagę na „okoliczności obciążające”: zaczął swą opowieść - podkreślał - w piątek wieczorem, a skończy ją już następnego dnia, w sobotę, co gorsza trzynastego.
Zdjęcie dokument. Choć czas zatarł szczegóły, ma ono wielką wartość jako jedyne być może zachowane zdjęcie jadalni pierwszej klasy na "Titanicu" z gośćmi siedzącymi przy stolikach.
W następnym numerze między innymi: Sobota 13 kwietnia: cisza przed burzą. Przywrócenie łączności.
Źródło: "Titanic" zbuduj sam. Kolekcja Hachette. |
|